Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Polityka z Wiejskiej - Polityczno-sejmowy blog Anny Dąbrowskiej Polityka z Wiejskiej - Polityczno-sejmowy blog Anny Dąbrowskiej Polityka z Wiejskiej - Polityczno-sejmowy blog Anny Dąbrowskiej

11.08.2014
poniedziałek

Libicki: To ja zabrałem darmowe leki emerytom

11 sierpnia 2014, poniedziałek,

„To ja złożyłem wniosek o odrzucenie tego projektu. To ja zabrałem te darmowe leki emerytom. Zrobiliśmy to jawnie i z otwartą przyłbicą. I to właśnie dlatego, że był to projekt czystej wody demagogiczno-socjalistyczno-populistyczny” – napisał na swoim blogu Filip Libicki, senator PO

W ostatni czwartek senatorowie odrzucili w głosowaniu senacki (czyli swój własny) projekt nowelizacji ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej. Przewidywał on bezpłatne zaopatrzenie w leki refundowane dla osób, które ukończyły 75. rok życia i pobierają najniższą emeryturę lub rentę. Wniosek złożył właśnie Filip Libicki (PO, wcześniej PiS).

Za wnioskiem senatora Libickiego zagłosowało 49 senatorów, przeciwnych było 24, a trzech wstrzymało się od głosu. Projekt przygotowała senacka Komisja Praw Człowieka, Praworządności i Petycji. Z inicjatywą przyznania wszystkim emerytom i rencistom bezpłatnych leków wystąpiło do Senatu Stowarzyszenie „Dzieci wojny” oraz dwie osoby prywatne. Komisja nie przystała na objęcie tym przywilejem tak szerokiego grona osób, ale chciała ograniczenia prawa do darmowych leków do osób po 75. roku życia i otrzymujących najniższe świadczenia.

W uzasadnieniu projektu czytamy, że rozwiązanie dotyczyłoby ok. 108 tys. osób, a koszty związane ze zwolnieniem z opłat to ok. 214 mln zł rocznie. Tych senackich zmian nie poparł jednak rząd. Resort zdrowia swój sprzeciw tłumaczył przede wszystkim względami finansowymi. Te ponad 200 mln w skali całego budżetu refundacyjnego nie jest wcale drobną kwotą. Wiceminister zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki przekonywał też senatorów, że nie ma medycznych efektów przyjmowania większej ilości leków, a skala korzystania z nich zmienia się radykalnie, gdy są one bezpłatne.

Rząd był przeciw, więc senatorowie PO nie mieli wyjścia i ktoś musiał złożyć wniosek kierujący ten projekt do kosza. Padło na Filipa Libickiego, któremu trzeba oddać, że mocno angażuje się na rzecz poprawy warunków życia osób chorych i niepełnosprawnych, bo jako niepełnosprawny dobrze ich rozumie. Weekendowy „Fakt” ocenił decyzję senatorów tak, że „zaoszczędzili na starszych ludziach”. Trudno jednak nie zgodzić się z Libickim, że darmowe leki dla najbiedniejszych emerytów i rencistów to pomysł „czystej wody demagogiczno-socjalistyczno-populistyczny”. I wiadomo też, że jego odrzucenie to woda na młyn PiS – jedynej partii, która dba o biednych i uciśnionych, oczywiście przez koalicje PO–PSL.

Jan Filip Libicki

Jan Filip Libicki

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 32

Dodaj komentarz »
  1. Kazdy kaleka a zwlaszcz umyslowy jest zlosliwy jak malpa a co kaleka bedzie robil jak sie nie zalapie w wyborach zobaczymy wtdy jak zaspiewa glupek

  2. Pamiętam jak wytrząsał się nad protestującymi rodzicami niepełnosprawnych dzieci. W końcu każdy sobie da radę na wolnym rynku o ile zostanie senatorem. Nawet kaleka – co prawda siedzi na wózku ale kaleką czyni go niepełnosprawność emocjonalna czyli brak empatii

  3. @Sławczan
    Najpierw zaproponuj komu zabrać te 200 mln.

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. @ Krzysztof Mazur
    11 sierpnia o godz. 12:45
    A komu zabrano kasę by zasponsorować przejazd A1 nad morze?
    Odnośnie pytania – klerowi? Hę…?

  6. Akurat libicki nigdy nie pochylil sie nad niepelnosprawnymi. Dla mnie jest on nikim. Teraz pobiera diete to mysli ze jest wielki! A taka prawda ze nic nie zrobil do tej pory, a tyle obiecywal….wstyd. Mam tylko nadzieje ze jak wyleci z sejmu i diety sie skoncza to poczuje jak niepelnosprawni maja ciezka w tym zasranym kraju. Mam nadzieje ze poczuje to czego mu zycze z calego serca!

  7. Mam nadzieję, że już niedługo wyborcy (ze szczególnym uwzględnieniem emerytów) zabiorą Libickiemu darmowe kilkanaście tysięcy miesięcznie plus przywileje, jakie otrzymuje on od podatników za bycie senatorem od siedmiu boleści. Libicki zachował się jak małpa z brzytwą.

  8. Nie wnikam w zasadność utracenia tego projektu, ale ten Libicki to wredny typ – jak każdy zresztą katolik.

  9. Polacy po 75 roku życia są dziećmi wojny.Swoje pierwsze 7 lat przeżyli w traumie ,biedzie i GŁODZIE.Normalka liberalno kapitalistyczna gra jak cholera.Nie można przecież stworzyć precedensu..Bo za 65 lat dzisiejsze głodne dzieci -kilkaset tysięcy -też będą chciały darmowych leków.

  10. ” któremu trzeba oddać, że mocno angażuje się na rzecz poprawy warunków życia osób chorych i niepełnosprawnych, bo jako niepełnosprawny dobrze ich rozumie”. Czy Pani Dąbrowska sobie żartuje? Pan senator Libicki krytykował opiekunów niepełnosprawnych którzy strajkowali w sejmie. Natomiast sam pan poseł Libicki oprócz tego że dostaje przyzwoitą pensję to…. pobiera specjalny dodatek na swojego opiekuna!!! Bo przecież ktoś go musi zawieźć do senatu itp to nic że inni niepełnosprawni czy emeryci muszę przeżyć za 1200/834 zł

  11. Krzysztof Mazur
    11 sierpnia o godz. 12:45
    Strażnikowi żyrandola.

  12. Ten Libicki to zwyczajna szuja.

  13. @ Krzysztof Mazur
    11 sierpnia o godz. 12:45

    Niedawno Tusk dał górnikom 300 milionów, zwalniając ich z zobowiązań wobec ZUS na półtora roku. Z tym, że górnicy zagrozili Tuskowi, iż przyjadą do Warszawy i obrzucą go ciężkimi przedmiotami, a staruszkowie nie są w stanie tego zrobić. Polityka Tuska pod tym względem jest raczej przejrzysta: tym, którzy mogą dać w łapę albo dać w mordę, przyznaje ulgi i przywileje, a tym, którzy nie mogą, zabiera to, co jeszcze im zostało.

  14. Libicki, mało cię pokręciło, synu TW? Będziesz zdychał w męczarniach…

  15. Libicki junior wciela w życie moralną naukę kościoła.

  16. Amerykanie mają Larry Flynta a my Libickiego – jaki kraj tacy skandaliści ! 😉

  17. Mam nadzieje, ze kiedys pan L. trafi prosta droga do piekla !

  18. Krzysztof Mazur
    11 sierpnia o godz. 12:45

    Księżom na państwowych etatach. Jeszcze zostanie 500 mln.

  19. g-ww
    11 sierpnia o godz. 14:19
    „też będą chciały darmowych leków.”
    Spoko – da się „Soylent Green” i zdrówko wróci …….!

  20. Polityka Tuska pod tym względem jest raczej przejrzysta: tym, którzy mogą dać w łapę albo dać w mordę, przyznaje ulgi i przywileje, a tym, którzy nie mogą, zabiera to, co jeszcze im zostało.
    „„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„
    Wyjatkowo przykra rzeczywistosc !

  21. Powiem tak każdy ma, miał lub będzie miał matkę na najniższej emeryturze którą będzie musiał wspomagać bo państwo ma ją gdzieś . Moja mama ma 1600 emerytury za 40 lat pracy , opłat za mieszkanie 500 mc, leki to 350 zł. Takie są fakty, leki w Polsce są najdroższe w UE. Mamie zostaje na życie 750 zł na miesiąc . Leki za darmo To był dobry pomysł, państwo polskie chce wydać na zbrojenia 100 mld zł niech wyda 50 mld ja ma gdzieś zbrojenia. Niech przeznaczy 50 mld na leki, szkoły, kulturę . Niech państwo nie mówi że nie ma pieniędzy , bo ma ale na inne priorytety .

  22. Ten ‚socjalistyczno-populistyczny’ pomysl funkcjonuje calkiem niezle w liberalnej I kapitalistycznej Wielkiej Brytanii,z tym,ze w Anglii WSZYSCY emeryci maja lekarstwa za darmo,a reszta spoleczenstwa-na ryczalt. No,ale zaraz podniesie sie krzyk,ze nas nie stac I musimy’ zaciskac pasa’.Polacy zaciskaja pasa od 25 lat, a dorobily sie u nas wylacznie firmy farmaceutyczne,sprzedajace najdrozsze lekarstwa w Europie,a moze i na swiecie.Zeby cie pokrecilo, Libicki!

  23. W Polsce to demagogia I populism aby biednym emerytom 75 i starszym przyznać leki za darmo.W USA gdzie mieszkam kraju podobno dzikiego kapitalizmy każdy emeryt od wieku 65 lat o najniższym dochodzie pobierajacy SSI około $ 800 miesiecznie otrzymuje stanowe Medicaid -leki I leczenie bezpłatne.Dodatkowo po udowodnieniu braku srodkow finansowych – oszczednosci,mieszkani itp otrzyma dofinansowanie do rentu i znaczki żywnosciowe.

  24. tes
    11 sierpnia o godz. 18:11
    „Moja mama ma 1600 emerytury za 40 lat pracy , opłat za mieszkanie 500 mc, leki to 350 zł.”

    http://wgospodarce.pl/opinie/15269-niech-premier-odda-50-proc-swoich-zarobkow-list-otwarty

    Warszawa, 11 sierpnia 2014 r.

    Szanowny Pan

    Donald Tusk

    Prezes Rady Ministrów

    Szanowny Panie Premierze,

    nie ma miesiąca, żeby Pana ludzie nie weszli do jakiegoś sektora gospodarki i bez zmiany jakichkolwiek przepisów nagle powiedzieli, że to co do tej pory robiliśmy w zakresie prawno-podatkowym było niezgodne z prawem i każą płacić podatki 5 lat wstecz wraz z odsetkami.

    Pod nóż idą sektory rozproszone, które skupiają małe i średnie polskie firmy. Korporacji, najczęściej zagranicznych, nie ruszacie. Po takiej akcji cały sektor pada, bo nikt nie jest w stanie zapłacić 5 lat wstecz wyimaginowanych podatków z odsetkami.

    Chciałbym Panu uświadomić, że jak już wyrżniecie cały sektor MSP, to korporacje nie będą w stanie zarobić na wasze kolacje z winami po 800 PLN, bo jest ich zwyczajnie za mało. To sektor MSP tworzy 67% PKB, daje pracę dla ¾ Polaków. 99,8% firm w Polsce to sektor MSP. Nie ryzykujcie aż tak.

    Są to działania zorganizowane. Jestem w posiadaniu protokołu z narady kadry Ministerstwa Finansów, podczas którego Minister Kapica grozi konsekwencjami tym urzędnikom, którzy nie dość entuzjastycznie wdrażają nową interpretację podatkową.

    Z naszego punktu widzenia jesteście gorsi od mafii. Mafia żąda płatności od dziś. Wy od dziś i 5 lat wstecz. Teraz na warsztacie znalazł się sektor firm badawczych. Wierzę, że nie jest Pan, aż tak małostkowy i nie jest to zemsta za wyniki badań preferencji wyborczych.

    Jeśli się to jakoś szybko nie zmieni, to przypuszczam, że z tych, którzy nie zostali wykończeni – większość wyjedzie, albo zrezygnuje, a działalność gospodarcza pozostanie tylko dla szaleńców. Zawarłby Pan z kimś kontrakt z zapisem, że dowolne zobowiązanie może być w każdej chwili zmienione i należy zapłacić 5 lat wstecz? A taka jest wasza aktualna oferta.

    Ja też mam dla Pana ofertę – Pan odda na rzecz np. Caritasu 50% swoich zarobków 5 lat wstecz!

    To oferta fair. My mamy w dużej części zaświadczenia o niezaleganiu z podatkami, niezaleganiu ze składkami na ZUS, a nawet znam takich, którzy mają indywidualne decyzje podatkowe Ministerstwa Finansów, że ich interpretacja przepisów jest właściwa. Czyli byliśmy w porządku, a mimo to żądacie od nas płacenia 5 lat wstecz.

    A czy Pan jest w porządku? Jeśli stać Pana na odrobinę refleksji, proszę zajrzeć do swoich programów wyborczych 2007/2011, obejrzeć swoje wystąpienia i swoje obietnice w stosunku do nas. A potem proszę spróbować spojrzeć w lustro.

    Piszę ten list wyłącznie po to, żeby ograniczyć Panu możliwość mówienia, jak już wyrżniecie wszystkie polskie firmy, że Pan nie wiedział i to byli źli urzędnicy. Pan nimi kieruje.

    Dziękuję za uwagę.

    Z poważaniem, Cezary Kaźmierczak Prezes

    PS.
    Jak tusk odda to Twoja Mama będzie miała piętro hotelu na Capri 😉

  25. Rząd,senatorzy,posłowie i wysoko postawieni urzędnicy dobrze się wyżywią i wylecza w przychodniach i szpitalach MSW,jak również służby mundurowe.
    Reszta klasy nrobotniczo-chłopskiej na cienkich rentach i emeryturach musza stale walczyć o własne zdrowie i zycie dopóki starczy im sił i marnego zdrowia
    czekając w kolejkach na ważne badania lekarskie i muszą słono płacić za leki w aptekach,które robią niezły biznes na ubogich rencistach i emerytach.
    Młodzi ciągle emigrują za pracą do bogatych krajów ościennych.Starzy renciści
    i emeryci wymrą i jest dylemat kto szykuje się do zasiedlenia tego biednego
    kraju od czasu okupacji niemieckiej i sowieckiej.

  26. Dziwne – ze swoimi poglądami powinien być u Korwina. Tam mógłby chodzić w glorii bycia kanalią i nie musiałby się silić na hipokryzję

  27. Jak psychicznie chory, może zostać senatorem ?

  28. To fakt, tego czlowieka (choc reprezentuje PO) niewiele rozni od Korwina.
    A moze jest jeszcze bardziej cyniczny !

  29. Premier Donald Tusk ma w łonie swojej partii wyjątkowo bogatą paletę fałszywych admiratorów. Ludzie ci miast koić bóle i rozterki jakich obecnie doznaje ich bóstwo (nazwane dawno temu przez jednego z lizusów „geniuszem Kaszub”), swoimi nieodpowiedzialnymi wyskokami przyczyniają się do potęgowania niechęci do Platformy Obywatelskiej, zapewne przyśpieszając jej nadchodzącą, niechybną klęskę. To pod wieloma względami nieudacznicy, ludzie interesu, karierowicze i koniunkturaliści.
    Egzemplarzem w tym gronie zasługującym na szczególną uwagę jest senator Jan Filip Libicki, starający się usilnie zdobyć sobie jak najgorszą reputację. A osiągnął w tej materii już wiele.
    Od długiego czasu człowiek ten – zapewne z braku jakichś pożytecznych zajęć – zaśmieca portale internetowe swoimi tekstami, pełnymi wydumanych sądów i wyimaginowanych ocen bieżących zdarzeń politycznych. Demonstruje w nich skrywane negatywne cechy, przede wszystkim dojmującą pychę. Na wszystkich eksploatowanych portalach Libicki i jego poglądy spotykają się z druzgocącą dezaprobatą internautów. A pan senator ma to głęboko w nosie. Zamiast podjąć dyskurs z adwersarzami milczy jak zaklęty, sprawiając wrażenie człowieka wywyższonego nad wszystko i w swoim mniemaniu nieomylnego.
    Ostatnio senator Libicki popisał się rzadko spotykaną arogancją. W Senacie RP rozpatrywano nowelizację Ustawy o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych, polegającą na zrównaniu uprawnień rencistów i emerytów pobierających świadczenia na najniższym poziomie nie więcej niż 845 zł miesięcznie i mających ukończone 75 lat, z uprawnieniami inwalidów wojennych i wojskowych. Chodziło o bezpłatne nabywanie leków. Projekt nowelizacji nazwał dokumentem czystej wody demagogiczno – socjalistyczno – populistycznym (zapewne dlatego, że powstał z inicjatywy Stowarzyszenia „Dzieci Wojny” wspieranej przez PiS), a następnie wnioskował o odrzucenie tego projektu. W następstwie akcji Libickiego nowelizację rzeczywiście odrzucono, co spowodowało gwałtowny protest opinii publicznej.
    To dyskwalifikujące polityka skandaliczne zdarzenie senator Libicki dumnie opisał na portalu Prawica.net, w tekście zatytułowanym „To ja zabrałem darmowe leki emerytom”:
    http://www.prawica.net/39112
    Można tam zapoznać także się z gorzkimi i bezpardonowymi komentarzami internautów, we właściwy sposób oceniających Libickiego i jego szyderczy stosunek do najuboższych ludzi w Polsce.
    Swoim postepowaniem Jan Filip Libicki niewątpliwie shańbił Platformę, z nazwy przecież choć trochę obywatelską. A właściwie to odkrył kolejny kawałek prawdy o sobie i o metodach działania funkcjonariuszy tej partii. Oby ta formacja jak najszybciej odeszła w zapomnienie.

  30. Ta gnida jest przy dobrym korycie ,więc nie musi się martwić o swoje potrzeby, stać go na pełne koryto ,na leki i inne potrzeby. Ludzie w wieku po 75 są często pozbawieni środków do życia ,odbudowywali Polskę ,ale w niewłaściwym czasie więc niech wegetują, a najlepiej żeby już wymarli bo pożytku z nich już nie będzie. Ty gnido może jednak wprowadzić ustawę o eutanazji i problem biedy w Polsce się rozwiąże. Takie pasibrzuchy jak ten idiota mają się dobrze !
    Ten stary cap mści się za swoje kalectwo. Mocni go oleją, no to wali w słabych. Żal „człowieka”, który czerpie satysfakcję z czynienia Zła. Pewno też nigdy ,,baby” nie miał stąd tyle w nim jadu.

  31. Ten ‘socjalistyczno-populistyczny’ pomysl funkcjonuje calkiem niezle w liberalnej I kapitalistycznej Wielkiej Brytanii,z tym,ze w Anglii WSZYSCY emeryci maja lekarstwa za darmo,a reszta spoleczenstwa-na ryczalt (8.5 funta). No,ale zaraz podniesie sie krzyk,ze nas nie stac I musimy’ zaciskac pasa’.Polacy zaciskaja pasa od 25 lat, a dorobily sie u nas wylacznie firmy farmaceutyczne,sprzedajace najdrozsze lekarstwa w Europie,a moze i na swiecie.
    Zeby cie pokrecilo do konca,

  32. Szanowna Pani Anno !!!

    1. Czy dziennikarz to „świadek prawdy” – przynajmniej w powszechnym odczuciu i oczekiwaniu? Chyba nie. Są bowiem tylko dwie służby społeczne, od których rzeczywiście oczekuje się stałego głoszenia prawdy; i tylko prawdy. Pierwszą służbą jest prezbiter – „starszy w Kościele”, czyli duchowny katolicki. Zadaniem jego – jak mówi pamiętna Encyklika Fides et ratio z 1998 r. – jest „diakonia prawdy”: rozdzielanie jej wśród wiernych i niewiernych, jak ongiś diakoni rozdzielali wśród ludu chleb. Drugą służbą jest profesor – nauczyciel akademicki, czyli z samej już nazwy „głosiciel” prawdy. Nazwa podchodzi przecież od łacińskiego profiteor, co znaczy „głoszę”.

    Obie prawdy – ta wiary i ta rozumu – głoszone są przy tym nie jako czyjeś indywidualne zapatrywania, chociażby najszczersze, lecz jako prawda obiektywna i trwała, przekraczająca ograniczoność każdej jednostki i zasługująca przez to na szacunek i posłuch: jako to, czego naucza Kościół i to, co stwierdza nauka. W obu wypadkach głoszona prawda opiera się na wielkiej tradycji; to ona jest jej gwarantem. Z dziennikarstwem nie ma to nic wspólnego.

    2. Dziennikarz w swej lepszej wersji to wyrobnik słowa, w gorszej – tegoż słowa najemnik. Jest wyrobnikiem, gdy pisze, co każą i na co mu pozwalają; najemnikiem – gdy robi to wbrew swej lepszej wiedzy.

    Dziennikarz nie jest samodzielnym podmiotem słowa, które głosi. Jest tego słowa jedynie tubą, urządzeniem nagłaśniającym. Pochlebia sobie dzisiaj, że w społeczeństwie stanowi „czwartą władzę”, obok prawodawczej, wykonawczej i sądowniczej: że to niby on, dziennikarz, steruje opinią publiczną, a przez to pośrednio także tamtymi trzema. W tej megalomanii utwierdza go szerząca się dziś mania „sondaży”, zmierzająca prostą drogą do przeobrażenia demokracji przedstawicielskiej w demokrację bezpośrednią, a więc w ochlokrację: w rządy tłumów i ich doraźnych nastrojów, z dziennikarzem jako tych tłumów podżegaczem lub moderatorem. Nie bierze on przy tym pod uwagę – albo tak udaje – że jest przewodnikiem tłumów wynajętym: że to jego niby-przewodnictwo obraca się w ściśle wyznaczonym i nadzorowanym obszarze, którego przekroczyć się nie waży.

    Dziennikarz jest jak te przedwojenne balony na uwięzi, co szybują tylko tam i tak wysoko, gdzie i jak pozawala im ich ściągarka. Kto trzyma jej korbę – to jest dziś dla filozofii mediów pytanie zasadnicze.

    Władzą nie są ani media, ani dziennikarze. Są jedynie pewnej władzy instrumentem, jak policjant czy poborca podatkowy. Dysponentami tego instrumentu nie są dziennikarze, a godziwość lub niegodziwość ich zawodowych poczynań jest tylko odzwierciedleniem godziwości lub niegodziwości ich mocodawców i dyspozytorów. To owi mocodawcy są dziś w państwie czwartą władzą, te „anonimowe centra dowodzenia”, o których w niedawnym kazaniu napomykał biskup Stanisław Stefanek (na Jasnej Górze 23 IX 2007 r.; „Nasz Dziennik” 29 IX 2007 r.).

    Zlokalizowanie centrów, z których dowodzi się mediami, jest trudne. Mógłby wprawdzie ktoś rzec, że są nimi po prostu właściciele tych mediów. Ale to jest tylko pozór lokalizacji, gdyż nie wiadomo właśnie kim są owi „właściciele”. Są to bowiem z reguły jakieś twory bezosobowe, jakieś „spółki” czy „korporacje”, wzajem się przenikające i powiązane. A gdy nawet jakaś określona osoba się tam wyłoni, to nigdy nie wiadomo, czy jest rzeczywiście dla danego medium i jego dziennikarzy ostatnim decydentem, czy tylko którymś w szeregu; a może jest jedynie figurantem. Kto może powiedzieć na pewno, czy taki np. szef „Gazety Wyborczej” stoi na własnych nogach? Jasności tu nie ma.

    3. Wobec anonimowości rzeczywistych centrów medialnej władzy jedyną nadzieją demokracji na słowo prawdy nie są żadne „rady etyki mediów” ani „kodeksy etyki dziennikarskiej”. Przeciwnie, twory te są dla owych centrów dogodną osłoną i kamuflażem: stwarzają pozór, że działania mediów podlegają jakiejś społecznej kontroli i reglamentacji. Nadzieją realną jest tylko wielość owych centrów i podległych im mediów, wyrażająca się w tym, że działają niezależnie od siebie i często przeciw sobie. W ten sposób wzajemnie się kontrolują. Widać już jednak wyraźnie dążność do ograniczenia, a dalej do likwidacji owej policentryczności mediów. Usiłuje się je tak zunifikować, by przemawiały wszystkie zgodnie; by były – jak to kiedyś ujął arcytrafnie biskup Adam Lepa – jedną wielką orkiestrą, która cała gra podług tej samej partytury, choć rozpisanej polifonicznie na różne głosy i instrumenty. Partytura ta ma już nawet swoją nazwę. Zwie się „polityczną poprawnością”, a jej motywem przewodnim jest kosmopolityczne libertyństwo, szerzone dziś i utrwalane np. pod hasłem tzw. „praw człowieka”.

    Unifikacji mediów sprzyja ich rosnąca złożoność techniczna, a co za tym idzie – coraz większa kosztowność. Oznacza ona uzależnienie ich od kapitału i jego niejawnych dysponentów. Jednakże głównym źródłem dążeń unifikacyjnych nie są czynniki techniczno-ekonomiczne, lecz polityczne: chęć, by podporządkować sobie opinię publiczną przez zmonopolizowanie środków sterowania nią. A są nimi dzisiaj głównie media – obok sądów i uniwersytetów.

    Pokazową ilustracją dążeń unifikacyjnych w mediach jest tzw. „problem Radia Maryja”. Czynione są niezmordowane wysiłki, by stłumić ten dysonans, jakim na tle politpoprawnej eufonii mediów jest owa rozgłośnia. Chce się za wszelką cenę zatkać usta tym przekonaniom katolickim i aspiracjom narodowym, które na falach owej rozgłośni mogą dochodzić do głosu. Dlatego istnienie „Radia Maryja” – i to w jego obecnej, „politycznie niepoprawnej” postaci – jest dziś probierzem demokracji w Polsce [to już chyba przeszłość… – admin].

    Najważniejszą bowiem gwarancją demokracji jest wolność słowa: możność powiedzenia głośno tego, co się myśli. Warunkiem koniecznym tej wolności jest zaś rzeczywisty policentryzm mediów, dzięki któremu każdy odłam opinii publicznej znajduje gdzieś swoją tubę i ujście. Gwarancją demokracji nie jest eufonia mediów, harmonijne współbrzmienie, lecz ich kakofonia – wzajemne dysonanse i zgrzyty. To po niej poznajemy, że demokracja działa.

    4. W mediach samo powtarzanie czegoś – np. jakiegoś zarzutu – starcza za dowód. Jeżeli raz powiedzą tam, że „rozgłośnia toruńska jest antysemicka”, nie ma to znaczenia. Ale gdy powtórzą to sto razy, niektórzy zaczną się zastanawiać: „jakieś dowody muszą chyba być, pokazano je pewnie wcześniej”. Gdy zaś to samo zostanie powtórzone tysiąc razy, wielu pomyśli sobie: „musi to być prawda, skoro stale tak mówią”. Wcale nie musi i nie jest – kłamią w żywe oczy. Ale w mediach uporczywie powtarzany fałsz staje się „medialną prawdą” i brany za nią wsącza się powoli do opinii publicznej.

    Jak przeciwdziałać medialnemu nasączaniu opinii fałszami? Nic nie warte są wszelkie rezolucje typu podjętej w 1993 r. przez Radę Europy, że „media muszą wypracować normy etyczne gwarantujące prawo obywateli do prawdziwej informacji i uczciwych opinii” (por. K. Czuba, Katolickie podstawy etyki dziennikarskiej”, Toruń 2007, s. 287). Rezolucje takie i mające czynić im zadość „kodeksy etyki dziennikarskiej” to paliatywy: chwilowe wyciszanie głosów niepokoju, usypianie opinii publicznej. Wszelkie „apele moralne” i „kodeksy etyczne”, służą jedynie lepszemu samopoczuciu ich autorów i twórców. Pustkę sumień usiłują zapchać drukowanym papierem.

    Dawno temu powiedział Alexis de Tocqueville, wielki teoretyk demokracji: „najlepszym sposobem zneutralizowania siły gazet jest powiększanie ich liczby” (O demokracji w Ameryce, Warszawa 1976, s.145) – zakładając oczywiście, że będą to gazety rzeczywiście różne, tzn. wzajem niezależne, a nie tylko mutacje jednej lub dwóch.

    Gdy np. po raz tysięczny zarzucają nam bezpodstawnie „antysemityzm”, jedynym na to sposobem jest po raz tysięczny zarzut ten piętnować jako gołosłowny i oszczerczy. Nie tłumaczyć się, tylko z kamiennym uporem przygważdżać jego gołosłowność: bo to nie jest dyskusja, tylko próba sił – kto kogo przetrzyma. Aby jednak do takiej próby sił mogło w ogóle dojść, na to potrzebna jest właśnie wielość mediów niezależnych, ich policentryzm. Kakofonia mediów jest niezbędna, bo to z niej wykluwa się w bólach prawda i wnika powoli do opinii publicznej. Tu nie ma drogi na skróty, przez „kodeksy” czy „apele” do sumień.

    Droga do prawdy jest w demokracji drogą przez mękę, innej nie ma.

    A oto drugi przykład na infiltrację świadomości społecznej medialnym fałszem – w tym wypadku nie oszczerczym, lecz ideologicznym, tzn. dającym wykrzywiony obraz świata. Od dwudziestu lat wprowadzane jest przez media do obiegu nowe pojęcie: pojęcie „judeochrześcijaństwa”, przedtem nieznane. Wprowadza się je bez uzasadnień, mimochodem, tu i tam nadmieniając o jakiejś „tradycji judeochrześcijańskiej”, albo „judeochrześcijańskiej cywilizacji”. Wprowadza się tę nowość, jak gdyby rozumiała się sama przez się, nie mogła budzić niczyich wątpliwości. Nikt nie pyta, czy taka „tradycja” albo „cywilizacja” w ogóle istnieje lub kiedykolwiek istniała; po prostu taki sposób wyrażania się wprowadza – i to coraz częściej i śmielej, oswajając pomału świadomość społeczną z tym terminologicznym nowotworem. Mamy dojść do przeświadczenia, że nie jesteśmy – jak sądziliśmy dotąd – spadkobiercami cywilizacji łacińsko-chrześcijańskiej, lecz „judeochrześcijańskiej”.

    W mediach dokonuje się w ten sposób gwałt na naszej samowiedzy historycznej. I nikt nie wyraża sprzeciwu – żaden dziennikarz, ani profesor uniwersytetu. Dlaczego milczą? Bo się boją! A to pokazuje, że nie są ludźmi naprawdę wolnymi, bo człowiek wolny nie boi się mówić, co myśli; ani pytać, gdy rodzą się w nim wątpliwości. To jest jego cecha rozpoznawcza.

    Wolność słowa jest stale zagrożona. Obronić można ją tylko przez stałe jej użytkowanie. Nieużywana wiotczeje i zanika, jak nieużywane mięśnie. Dlatego w imię wolności słowa, zapobiegając jej atrofii, powiedzmy wyraźnie: żadnej „judeochrześcijańskiej” tradycji ani cywilizacji nie ma i nigdy nie było. Określenie to jest propagandową fikcją, wtłaczaną pod ciśnieniem medialnym do świadomości społecznej. Jego celem jest rozmiękczanie tradycji chrześcijańskiej – by rozmiękczoną łatwiej zgnieść, rzecz jasna. Tradycja chrześcijańska i tradycja żydowska to są dwie tradycje różne, które nie biegły razem, lecz obok siebie, całkiem niezależnie.

    Historyczne związki chrześcijaństwa z judaizmem są znane od dwóch tysięcy lat. Przez te dwa tysiące lat nie przychodziło nikomu do głowy, by propagandowo chcieć te tradycje stapiać w jedną lub chociażby tylko zacierać ich odrębność. Cóż zatem usprawiedliwia dzisiaj to dodawanie chrześcijaństwu przedrostka „judeo-”? Nic nie usprawiedliwia, jest to manewr czysto propagandowy. Przedrostek ów ma sugerować symbiozę obu tradycji, jakiej w rzeczywistości historycznej nigdy nie było. Wprowadzanie go jest mistyfikacją.

    Spójrzmy bowiem na sprawę z drugiej strony: czy w judaizmie istniał kiedykolwiek – wyjąwszy czasy Apostołów – jakiś nurt prochrześcijański, „chrysto-żydowski”? Nie było takiego, były to dwie religie od siebie niemal hermetycznie izolowane – w doktrynie, w kulcie, w organizacji i w obyczajowości. I takie pozostały po dziś dzień. Punkt styczny, jaki mają w Starym Testamencie, nie zbliżał ich d siebie ani w oczach żydów, ani w oczach chrześcijan – wprost przeciwnie, dzielił je ostro jego interpretacją.

    Co zaś do związków historycznych ze Starym Testamentem, to równym prawem, jak o tradycji „judeo-chrześcijańskiej”, można by mówić o tradycji „judeo-mahometańskiej”, tak ją przemianowywać. Spadek starotestamentowy jest bowiem w islamie tak samo obecny, jak w chrześcijaństwie. Czemu więc nikt tak nie mówi? Bo agresja libertyństwa godzi tylko w chrześcijaństwo, nie w islam. W Europie wadzą im kościoły; nie meczety ani sekciarskie „aśramy”.

    Cywilizacja Zachodu powstała na syntezie dziejowej trzech pierwiastków duchowych: żydowskiego monoteizmu, myśli greckiej i państwowości rzymskiej. Nazwa tej trójsyntezy brzmi „chrześcijaństwo” – bez żadnych przedrostków typu „judeo-”, „helleno-” czy „romano-”. Wszystkie trzy przetworzyły się w nim w nową jakość – jak atomy węgla, tlenu i wodoru w cząsteczce cukru. (Bez sensu byłoby mówić o „węglo-cukrze”, gdy innego nie ma.)

    Zbitka słowna „judeo-chrześcijaństwo” służy do demontażu tradycji chrześcijańskiej przez rozmazanie jej historycznego konturu, przez pozbawienie go dawnej wyrazistości. Zauważmy bowiem, że zbitka działa tylko na jedną stronę: judaizuje chrześcijaństwo, nie chrystianizuje judaizmu. Rozmazuje się tylko stronę chrześcijańską, drugiej się nie tyka.
    6. Ktoś mógłby tu oponować, wskazując na słynne słowa Jana Pawła II o „starszych braciach w wierze”. Nic błędniejszego! Słowa te znaczą dwie rzeczy. Po pierwsze, są tylko potwierdzeniem tego, o czym właśnie była mowa: że judaizm był matką religii monoteistycznych. To było jasne od dawna. Po drugie zaś – i w tym novum tych słów – deklaruje się w nich gotowość Kościoła, by judaizmu nie uważać za religię chrześcijaństwu wrogą, lecz przeciwnie – uznać za religię śród wszystkich pozostałych chrześcijaństwu stosunkowo najbliższą. I nic więcej: żadne „judeo-chrześcijaństwo” z tego uznania nie wynika. Podobnie jak z tego, że język słowacki uznamy za stosunkowo najbliższy naszego, nie wynika, że mówimy nie po polsku, tylko „po polsko-słowacku”. [Tu można by z prof. Wolniewiczem podyskutować… – admin]

    Słowa Jana Pawła II były historycznym gestem Kościoła, w którym zaproponowano drugiej stronie wygaszenie dwutysiącletniego antagonizmu. Gest ten zawisł jednak w próżni, bo z tamtej strony nikt się do braterstwa w wierze nie przyznał. Zamiast tego forsuje się terminologicznie jakieś „judeo-chrześcijaństwo”, a winę za wielką zagładę Żydów europejskich przesuwa się propagandowo z III Rzeszy na „chrześcijaństwo” – tu już bez przedrostka „judeo-”. („Bo przecież wszyscy nazi byli ochrzczeni!”).

    7. Podsumujmy: w demokracji media odzwierciedlają opinię publiczną, a przez to ją także organizują. A. Tocqueville rzekł (s. 476): „Prasa jest par excellence demokratycznym narzędziem wolności”. Owszem, ale pod warunkiem jej prawdziwego policentryzmu. Inaczej wyradza się łatwo w narzędzie pozaracjonalnego sterowania opinią publiczną: w medialną tresurę, zwaną też delikatniej „manipulacją”. Opinię tresuje się wtedy jak Pawłow swoje psy: pokaże im koło – jeżą się i warczą, pokaże elipsę – ślinią się i merdają ogonem. Tak samo opinia: powiedzą jej „rasizm” – jeży się i warczy, powiedzą „judeo-chrześcijaństwo” – ślini się i merda ogonem. Tak działają odruchy. (Na słowo „rasizm” opinię Zachodu wytresowano już w pełni; tresura na „judeo-chrześcijaństwo” jest dopiero w toku.)

    Jako organizator opinii publicznej – albo jej treser – media są w demokracji istotnie „czwartą władzą”. Nie dzierżą jej w nich jednak dziennikarze, oni są tam jednie najemnikami. Rzeczywistą czwartą władzą są mało widoczni dysponenci mediów, owe „anonimowe centra”. Dziennikarzy tak się już dobiera albo tresuje, by bez słowa odgadywali, czego się od nich oczekuje – inaczej kończą szybko swe kariery. Dziennikarz indywidualnie nie może być – chociażby chciał – ani „świadkiem prawdy”, ani „wyrazicielem opinii”. Pisze to, co ma pisać, choć dla niepoznaki daje się mu w tym trochę luzu – nie tyle po to, by poprawić jego samopoczucie, ile by roztaczać przed opinią publiczną miraż jego samodzielności.

    Żadne „rady mediów” ani „kodeksy etyczne” nie odmienią dziennikarskiej zależności od szefów. Przeciwnie, jako jeszcze jedna myląca dekoracja stan tej zależności dodatkowo maskują, a przez to i utrwalają. Jeżeli media stają się dziś rozsadnikiem nihilizmu, to nie dziennikarze są temu winni, lecz ich nadzorcy, owe „anonimowe centra”. Okiełznać groźną władzę mediów może tylko ich policentryzm: wielość przeciwbieżnych sobie ośrodków dowodzenia nimi, trzymających się wzajem w szachu. Takie niestety są fakty.

  33. Brawo, bardzo dobrze Pan zrobił. Pomysł to czysty populizm. Jeżeli coś jest za darmo to jest nadużywane i nie szanowane. Państwo powinno zapewnić dostęp do nowoczesnego leczenia dla wszystkich przy założeniu pewnej partycypacji obywatela. Jeżeli kogoś rzeczywiście nie stać na partycypację powinna działać pomoc społeczna. W Polsce wydaje się ogromną kasę na refundację podstawowych i niezbyt drogich leków. Efekt jest taki, że ogromna ich ilość przeterminowuje się i jest wyrzucana (przy aplauzie koncernów farmaceutycznych które gigantyczną kasę zarabiają na antybiotykach generykach albo „prawie generykach” i innych tego typu specyfikach). Służba zdrowia powinna zakładać pewien poziom partycypacji obywatela w kosztach wszystkich procedur. Czy ludzie naprawdę chcą żeby państwo refundowało im w 100% wizytę u lekarza rodzinnego który przepisze antybiotyk na grypę i później zrefunduje im w 100% ten stary antybiotyk czy może aby nie refundowało (przynajmniej w takim stopniu) takich podstawowych świadczeń ale gdy zachorują poważnie (np. na raka) to zrefunduje im w 95% najnowsze leki i procedury których kosztów prawie nikt nie jest sam w stanie ponieść?

css.php